Nasz poznański never-never land

Cześć Kochani! 
Nadajemy pierwszy raz z Poznania. Jesteśmy tu od trzech tygodni, ale od początku...Ciekawych zapraszam do czytania, polecam wziąć ciepłą herbatkę w dłoń. ☕

Pod koniec sierpnia podjęłam dość spontaniczną decyzję o zmianie pracy. Pracy, która była moją wymarzoną. W zawodzie, z cudownymi ludźmi i niezwykle przyjaznym miejscu (pozdrawiam cały RehaVet). Zmianie na nowe, niewiadome. Kluczowym punktem był Poznań (a może Bydgoszcz, w której nie chciałam już dłużej mieszkać?). Bliżej gór, większe miasto, większe perspektywy. Już teraz wiem, że to miasto to strzał w 10.


Ale wcale nie oznaczało to, że będzie tak pięknie i cudownie...
Pierwszy problem: znalezienie miejsca na wynajem, które akceptuje zwierzęta. Pierwszy raz zajmowałam się tym sama i nie sądziłam, że będzie aż tak ciężko w tej kwestii! Podnosiły mnie na duchu nawet wiadomości o akceptacji małych psów, bo to oznaczało że jest jakakolwiek nadzieja. Wreszcie  dostałam pozytywną odpowiedź. Umawiając się na spotkanie, nawet nie sprawdziłam adresu! Wiecie, to że będę mogła mieszkać gdzieś z futrami było priorytetem, bo nie miałam gdzie ich przetrzymać nawet przez tydzień. Jak zawsze miałam więcej szczęścia niż rozumu i okazało się, że mieszkam dokładnie w połowie drogi między centrum a pracą. Lepiej być nie mogło, przysięgam. 



Przed samą przeprowadzką Emet zaczął dostawać leki uspokajające. Głównie ze względu na jego lęki przed burzą i innymi dźwiękami. Powinnam je wprowadzić dużo wcześniej, ale w końcu przyszedł moment, gdy po powrocie widząc krew na pysku i łapach powiedziałam dość. Dość tej męczarni, mojej ale przede wszystkim psa, który po kilku godzinach lęku nie był w stanie ustać na łapach. Tylko że te wszystkie jego lęki zeszły na drugi plan, gdy doszedł ten najgorszy - lęk separacyjny. A ja nie brałam go pod uwagę. Emet zawsze zostawał grzecznie w domu, nawet 2 razy dziennie. Mogłam w każdej chwili wyjść na 8 godzin albo wyskoczyć do sklepu bez zastanawiania się, co będzie robić. Wręcz śmiałam się, że ma spokój i może się porządnie wyspać. 


Pierwsze moje zamknięcie drzwi w nowym miejscu - wycie na cały głos i rzucenie się na drzwi. Od tej pory (3 tygodnie) najdłużej został sam na 2 minuty. Pierwszy tydzień nie chciał wracać do domu, cofał się pod drzwiami, ciągle bał się że go zostawię. Reagował na każdy ruch. Zaczęła się praca...odwrażliwianie na wszystko: ubieranie butów, czesanie, dotykanie klamki, zakładanie szalika. Tak często, jak się da. Stopniowo staram się wychodzić, ale nie mogę dopuścić do jego negatywnej reakcji, bo wrócimy do punktu wyjścia. 

Równo z tym idzie drugi problem: Emet w pracy. Nawet nie pytajcie, co bym zrobiła gdybym nie mogła go tam zabierać. Praca samodzielna, idealna na zabieranie psa. Pod warunkiem, że umożliwi on normalne funkcjonowanie mi i klientom. ;) Pierwsze kilka dni to wydzieranie się i rzucanie w klatce. Generalnie klateczkę Emet kocha i rozumie, ale tylko w mojej obecności. W innym wypadku dostaje paniki. Także na początku były momenty, gdzie nie mogłam usłyszeć co mówi osoba stojąca obok mnie. A cały czas był w takim miejscu, że widział mnie/widział gdzie jestem. Szybka akcja z dodatkowymi lekami + oczywiście ciągłe pracowanie nad klatką. Szanse widziałam w tym niewielkie, bo równocześnie z zabawą w klatkowanie musiałam wciągać go do niej na siłę. Albo to, albo brak pracy, nawet nie pytajcie w jakim wtedy byłam stanie psychicznym. Ale znów mieliśmy w tym odrobiny szczęścia. Z każdym dniem było lepiej, cieszyłam się gdy w klatce położył głowę na sekundę, później gdy zamknął oczy, wreszcie kładł się na boku i zasypiał. 


Po mniej więcej dwóch tygodniach musiałam zmienić mu miejsce klatki na bardziej zamknięte pomieszczenie, bo w tamtym nie mógł przyszłościowo przebywać ze względu na ćwiczące psy. I...nie sądziłam, że jest zdolny do takich rzeczy. Klatkę dostał większą, nową. Po jednym dniu wyglądała jak ze złomu - pręty powyginane tak, że tylko czekałam aż przełoży przez nie głowę, szybko też wyczaił jak można z klatki wyjść. Trzeba tak długo się w niej rzucać, aż odpadnie cała ścianka. :) W starym miejscu po skończeniu jedzenia/konga/gryzaka, zwyczajnie leżał. Tutaj momentalnie dostawał szału. Leki, które wtedy go tak pięknie wyciszały, nagle przestały mieć jakikolwiek wpływ. I tak spędziliśmy ciężkich kilka dni, później Emet był kilka dni pod opieką. Wczoraj wróciliśmy razem do pracy, klatkę spięłam trytytkami. Zostawiłam otwarte drzwi od pomieszczenia w którym przebywa i mieliśmy całkiem spokojny i udany dzień! Nie jestem jeszcze pewna, czy to ten czynnik spowodował jego strach, ale daje nadzieję że i w tym miejscu możemy to opanować. A jak sobie przypomnę, zawsze bał się wchodzić do mniejszych, zamkniętych pomieszczeń. Trauma była niesamowita. 

I tak sobie żyjemy, ja zastanawiam się jakim cudem podnoszę się po każdym takim dole. Odbijanie się od dna to chyba najlepsze porównanie w tym momencie. Leki, które zaczął dostawać przed wyjazdem jeszcze nie działają, więc zostawanie w domu traktuję bardzo asekuracyjnie. Oczywiście, jest to jedna z rzeczy do przepracowania, bo fajnie byłoby wyjść na zakupy, chociażby. :) 

Tisia oczywiście jest z nami, zaklimatyzowała się najszybciej. Jak zawsze gryzie Emeta i szaleje o 2 w nocy.


Poza tym w chwilach poza pracą, powoli poznajemy miasto. Jestem zachwycona ilością miejsc do spacerowania z psem i życzliwością ludzi. Mamy już swoje ulubione tereny, ale zostało ich nam jeszcze sporo do przejścia. Jeśli jesteście z Poznania, możecie podrzucić ciekawe psie miejscówki. ❤


Dziękuję wszystkim, którzy nie pozwalają chłonąć mi złych emocji. Od nikogo nie usłyszałam ,,i po co Ci to było?''. Wiecie, jakie to dla mnie ważne a ja wiem, że to kwestia czasu (może długiego) i wszystko się zacznie układać. Nie wiem, czy znów nie przyjdzie moment zwrotu w tył, ale wydaje mi się że z każdym razem jestem silniejsza bo wiem, że to minie. Oczywiście mam też stałe wsparcie od zaufanych lekarzy weterynarii prowadzących Emeta oraz behawiorystki ale przede wszystkim osoby, która doskonale rozumie problem i stale potrafi nas wyprowadzać z większych dołów (Ewelina, dziękuję! ❤).
Ten post oczywiście jest potwierdzeniem, że wracamy na bloga - więc do usłyszenia! 


Komentarze

  1. Gratuluje odważnych decyzji.Ja też już kilkakrotnie takie podjęłam i nie żałuję, może dla tego, że zawsze towarzyszył mi jakiś psiak ;) Tym razem jest ze mną Golden Retriever.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne miejsce. Idealne na spacer z psem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wpis! Spacery z psem to coś wspaniałego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Artykuł dobry , zresztą jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz