Beskid Żywiecki: plecak, namiot i my w górach

To miał być kolejny zwyczajny weekend. Tylko wiecie co, ja już tak dłużej nie potrafię. Nie chcę kiedyś skończyć z myślą, że mogłam tak wiele zrobić, tak wiele zobaczyć. Nie chcę dłużej zastanawiać się, czy warto i czy to na pewno rozsądne. Ja tak po prostu chcę spełniać marzenia i robić szalone rzeczy, bo właśnie to mi w duszy gra. Jeśli więc tak jak ja pomiędzy sercem a rozumem wybieracie to pierwsze - to wpis dla Was.



DZIEŃ 1

W piątek rano (8 maja) pojawiliśmy się na dworcu. Cel: Rajcza. Beskid Żywiecki? Tam nas jeszcze nie było.
Na miejscu byliśmy przed 16, co oznaczało że zostały nam około 4 godziny do zachodu słońca - czyli do znalezienia miejsca na nocleg. Ruszyliśmy szlakiem czerwonym w stronę Rycerzowej. Pierwsze podejście dość strome i kamieniste zajęło nam ponad pół godziny. Ciężar plecaka mnie przytłaczał. W środku weekendowy zapas jedzenia i wody dla mnie oraz dla psa (dla psa mniej, liczyłam na górskie strumyki), rzeczy na przebranie, bluza i kurtka na noc dla psa, jakieś podstawowe kosmetyki, mini apteczka, naczynia i kuchenka turystyczna a do tego oczywiście namiot, śpiwór, karimata - czyli wszystko, co pozwoliło nam pozostać przez weekend w górach i z nich nie schodzić. 


Musiał nastąpić ten moment, kiedy tak bardzo pochłonęło mnie bycie tu i teraz, że zapomniałam o kontrolowaniu szlaku. Nagle zaczęło mnie dziwić, że schodzimy za bardzo w dół. Myślę sobie, może tutaj oznaczeń jest mniej, sprawdzimy po zejściu. Nie pojawiły się a my byliśmy znów na poziomie 0 i musieliśmy niepotrzebnie wdrapywać się na sporą górkę. Od tej pory starałam się być bardziej uważna. ;) 
W końcu znaleźliśmy się w okolicy Młodej Hory. Odeszliśmy od szlaku w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Niestety, trochę to trwało. Jak już znalazł się kawałek trawy, to na wzniesieniu i z kamieniami. Właściwie, problem był inny: miał być ładny widok na góry, tak jak sobie wymarzyłam. :) Ale że do zachodu zostało około godziny czasu, uparcie przebijałam się przez kolejne górki. Wreszcie ujrzałam niżej położone miejsce, może niezbyt równe ale za to z trawą i...upragnionym widokiem. 


Zabrałam się za rozpakowywanie plecaka i przygotowanie rzeczy potrzebnych do spania. Rozłożenie namiotu zajęło mi 4 minuty. Przyszedł czas na kolację moją i psa, po czym zaczęliśmy napawać się widokami, przepięknym zachodem słońca zaraz przed nami.


Pierwsza noc była dość... krótka. Liście wokół namiotu nie były najlepszym pomysłem - było słychać każdy szelest, prawdopodobnie powodowany przez ptaki. Jednak nie widząc nic, łatwo wmówić sobie nieco większych gości. Zresztą, było w tym trochę prawdy. Emet po wejściu do namiotu od razu padł, ale w jednej chwili obudził go trzask gałęzi, po czym zaczął głośno warczeć. Rano na drodze do namiotu przyglądaliśmy się pięknym, świeżym śladom jelenia...

DZIEŃ 2


Przed 6 byliśmy już na nogach (i łapach), Emet dostał porcję śniadania a ja pozbyłam się kolejnych 300 g z pleców. Przyszła pora na zapakowanie rzeczy i wyruszenie na szlak. Jeszcze nie wiedziałam, że czeka nas o wiele więcej kilometrów niż początkowo (noc przed) zakładałam.
Przez moment czerwony szlak prowadził nas przez malowniczą wioskę z opuszczonymi, góralskimi chatkami. Klimat niesamowity. Po minięciu kilku domów i psów biegających luzem, udaliśmy się ponownie w górę. Mała Rycerzowa wydawała się już tak blisko, ale czekało nas dosyć długie i momentami bardziej strome podejście. Jednak wszystko wynagrodził nam śnieg mijany po drodze. Gdybyście Wy widzieli tą psią radość! Pierwszy raz w tym roku taki widok. ;) 



Droga cały czas prowadziła przez las, więc gdy nagle znaleźliśmy się na Hali Rycerzowej, nie mogłam uwierzyć w to co widzę. To jest ten moment, dla którego pokonuje się trudy całej drogi. Widok na wysokie góry w oddali, ogromna przestrzeń zgrana z cudowną pogodą i Emet tarzający się w trawie (po raz setny tego dnia). To była chwila, którą do teraz mam przed oczami. Już wiedziałam, że chcę tam kiedyś wrócić. 



Staliśmy w pobliżu schroniska, które widać na powyższym zdjęciu. To było miejsce, gdzie mieliśmy zejść na inny szlak, na spokojnie wracając do Rajczy. Ale decyzja nie mogła być inna - musimy brnąć dalej w górę, chociaż wcześniej bałam się tych terenów z uwagi na pojawiające się od czasu do czasu niedźwiedzie (jedyna rzecz, którą wyczytałam przed wyjazdem). Taki był dla mnie Przegibek, nieco tajemniczy i niedostępny. I chyba dlatego ostatecznie musieliśmy się tam znaleźć. Moja cudowna rodzinka z Forest Gang podesłała mi wtedy kilka screenów map, wcześniej wiedziałam też że gdyby nie było powrotu z wiosek którymi zejdziemy z gór, będę w stanie w maksymalnie kilka godzin wrócić do Rajczy na pociąg. Właściwie to już nie było innego wyjścia. Pozostaliśmy na czerwonym szlaku, trafiając na Wielką Rycerzową (1226), następnie wzdłuż granicy przeszliśmy na Przełęcz Przegibek. Tam w schronisku udało mi się zjeść normalny posiłek, zaczęliśmy też mijać coraz więcej osób bo od szlaku z Rajczy byliśmy w górach właściwie sami. Ze schroniska zeszliśmy na zielony szlak, który prowadził nas do Rycerki Dolnej. Wcześniej jednak czekało nas szukanie miejsca do ponownego rozbicia namiotu.
To był ciężki dzień, bo na nogach byliśmy bez przerwy od 7 do 16, a kamieniste i strome zejście z Bendoszki Wielkiej (1144) pozbawiło nas wszelkich sił. 


Widoki ze szczytów bywają różne, zdarza się że całkowicie zasłonięte drzewami. Stojąc na Praszywce Wielkiej (1043), można chcieć pozostać tam na zawsze. Dookoła same góry, a szczyt rozległy i pokryty trawą. Byłam tak pochłonięta tym widokiem, że nie zrobiłam żadnego zdjęcia. To było wymarzone miejsce na nocleg i na pewno kiedyś rozbiję tam swój namiot. Wtedy nie wiedziałam jednak, ile czasu marszu zostało nam do Rycerki, bo w trakcie udało mi się odzyskać zasięg i upewnić, że to stamtąd wrócimy do domu. 
Pozostało znaleźć miejsce nieco niżej i udało się - tym razem na odkrytej, wielkiej polanie. Nie mogliśmy być bardziej na widoku, ale moje zmęczenie powodowało, że marzyłam już tylko o leżeniu w słońcu z ciepłą herbatą. :) A słońca tego weekendu nie brakowało, co więcej, w dzień mieliśmy ponad 20 stopni.



Namiot rozbiłam dopiero wieczorem upewniając się, że jesteśmy tam sami. Noc minęła spokojnie, a rano został nam kawałek do zejścia i później ponad 5 km drogi na pociąg. 
Łącznie w górach przeszliśmy około 35 km (mapa pokazuje tylko wyznaczone szlaki), do tego 15 km po ulicach. 

Trasa przez: Schronisko PTTK na Przełęczy Przegibek | mapa-turystyczna.pl

Po wyjeździe zadawaliście mi mnóstwo pytań, co było bardzo miłe! Na wszystkie odpowiedziałam już wyżej, chciałam jednak na koniec zostawić te, które powtarzały się najczęściej.
W górach byłam sama z Emetem. Bez niego nie miałabym tyle odwagi, towarzystwo psa naprawdę wiele zmienia. Nie spaliśmy w wyznaczonych miejscach, nie jestem pewna czy można pisać o tym publicznie? :D I ostatnie, czy bałam się dzikich zwierząt? Przed wyjazdem tak, w trakcie nie - poza sytuacją w namiocie pierwszej nocy po której myślałam, że już nie zasnę. Będąc w górach widzi się tą wielką przestrzeń i szansa na spotkanie zwierzęcia na szlaku jest niewielka. Minęliśmy kilka saren, a jeśli chodzi o wilki i niedźwiedzie, nie myślę o tym bo i tak nie wiem, co mogłabym wtedy zrobić poza czekaniem, aż któreś piękne stworzenie postanowi odejść. Strach przed ich spotkaniem jest mniejszy niż to, co dostajemy w zamian. 


To dopiero początek naszych podróży, jeśli czytacie ten post...to my jesteśmy jedną nogą podczas kolejnej, a ledwo zdążyliśmy się rozpakować.
Do zobaczenia, być może kiedyś na szlaku!

Komentarze

  1. Cudownie! Kochamy góry i to dla nas najlepszy reset. A góry i namiot to już połączenie idealne ;) Nie rozkładaliśmy nigdy namiotu na dziko, ale zawsze uważałam, że to jest kwintesencja biwakowania. Może kiedyś się odważymy ;) Dzięki za szczegółowy opis trasy, dodaje do miejsc wartych odwiedzenia :)


    Jeśli będziesz mieć chwilę zapraszam serdecznie http://familymess.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Obserwuję coraz większą "modę" na dogtrekking. Ważne tylko żeby pamiętać, że poza odpowiednim przygotowaniem do drogi siebie, trzeba zadbać o właściwe przygotowanie psa. Na szlaku widać że nie każdy o tym myśli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam tamte okolice, ale na razie w pojedynkę. Na razie z psiakiem trenujemy po lesie, może w te wakacje uda się wyskoczyć w góry

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz